Od początku swego istnienia film czerpie ze skarbnicy pomysłów jaką jest literatura. Z lepszym bądź gorszym skutkiem reżyserzy przekładają na język kina książkowe pierwowzory motywów i bohaterów, a my jako odbiorcy może się tylko cieszyć z takiego współistnienia sztuk.
Oczywiście przekładanie literatury na język kina nie zawsze wychodzi na dobre, szczególnie temu drugiemu. Niezależnie jednak od efektu końcowego warto sprawdzić jak dany autor podszedł do tematu, jak go zmienił, jak zmodyfikował, czy zrobił luźną adaptację, czy może chciał dokładnie odtworzyć na ekranie to, co zostało przedstawione w powieści.
Dosłowne przeniesienie książki na ekran wydaje się być niewykonalne. Niektórzy twórcy próbują jednak jak najwierniej adaptować drukowaną wersje. I choć sztuka to trudna – udaje im się. Przykładem mogą być dwa filmy powstałe na podstawie powieści Stephena Kinga: Sakazani na Shawshank i Zielona Mila. Nie wiem czy może więzienna sceneria obu powieści wpłynęła tak pozytywnie na te tytuły, ale wiem na pewno, że oba obrazy są równi ciekawe, wciągające i zaskakujące jak ich książkowe pierwowzory. I niezależnie od tego, za co najpierw człowiek się chwyci, czy za książkę czy za film, radość z obcowania z tymi dziełami jest tak samo duża.
Podobnie sprawa wygląda w przypadku Tylko dla orłów, Alistera Macleena. Choć tu pojawia się jeden minus, mianowicie bohaterowie. Fabuła jest przeniesiona na ekran prawie idealnie, natomiast bohaterowie, to już zupełnie inna bajka. Filmowi, milczący, poważni żołnierze, w książce są przedstawieni w bardziej ludzki i prawdziwi sposób, co nie zmienia faktu, że główną rolę zarówno w powieści jak i w filmie odgrywa intryga i akcja. Z tego właśnie powodu można uznać, że film jest bardzo bliski swojej książkowej siostrze.
Czasami choćby się próbowało, to i tak ograniczenia czasowe filmu sprawiają, że książka nie zostaje przeniesiona na ekran w całości. Jako przykład można tu przywołać ekranizacje przygód małego czarodzieja, Harrego Pottera. Adaptacje filmowe powieści Rowling starają się być jak najwierniejsze, ale bogactwa książki, za żadne skarby nie da się wcisnąć w ekranowe ramy. Jedynym sposobem na to, by oglądać te filmy z przyjemnością jest czas. Najlepiej sporo czasu, który powinien upłynąć od momentu przeczytania książki, do chwili poznania ekranowej przygody. W innym przypadku czytelnika może razić brak wszystkiego, co zostało opowiedziane w książce, a nie pojawiło się na ekranie.
Zdarza się też, że filmowcy przy adaptacji książki, podchodzą do niej w niezwykle luźny sposób. Wówczas mamy do czynienia raczej z dziełem powstałym na motywach powieści. W najdrastyczniejszy wersjach w filmie z książki pozostaje jedynie bohater, lub jakiś motyw, cała reszta idzie pod młotek. Dobrym przykładem takiego podejścia jest ostatnia ekranizacja książki „Jestem Legendą”. W filmie z powieści pozostał w zasadzie jedynie pomysł, całą resztę tak drastycznie zmieniona, że trudno nawet porównywać obie wersje. Poczynając od bohatera, czasu akcji, historii, a na poincie kończąc; dosłownie wszystko zostało zmodyfikowane.
Inaczej ma się sprawa w przypadku Lśnienia Stanleya Kubrika. W ekranizacji zostało wykorzystane miejsce akcji i główna oś historii. I choć wydawać by się mogło, że film ten jest naprawdę dobrym horrorem, to gdy porównać go z książką traci na wartości wielokrotnie. Stephen King w swojej powieści odmalował tak dokładny, rozbudowany i ciekawy obraz, że przy nim film wydaje się być jedynie kiepską podróbką. Jako osobne dzieło funkcjonuje bardzo dobrze, lecz w konfrontacji z książką przegrywa na całej linii.
Ostatnim przykładem luźnej adaptacji niech zostanie John Rambo, czyli Pierwsza krew. Bohater ten sam, fabuła ta sama, miejsce akcji to samo, a jednak wszystko wydaje się być tak różne. Film zadziałał na powieść Davida Morrella, jak młot kowalski; spłaszczył nie tylko bohaterów i ich motywacje, ale i całą opowieść, o zakończeniu nie wspomnę. A szkoda, bo całkiem dobry film, mógłby być o niebo lepszy, a tak powstała hollywoodzka bajeczka z biednym żołnierzem bitym przez złego policjanta.
Przykładów można by pewnie mnożyć w nieskończoność i spierać się w nieskończoność, która wersja jest lepsza. Ważne jest jednak to, że dzięki kinu możemy często zobaczyć swoich ulubionych bohaterów w zupełnie innej oprawie i jeszcze raz przeżyć historie, które już kiedyś poznaliśmy. Oczywiście może się okazać, że poznając obie wersje jedynie się zawiedziemy, ale chyba jednak warto próbować. A najlepszym sposobem na mniejszy zawód wydaje się być czas jaki upłynie od przeczytania książki do obejrzenia filmu.